poniedziałek, 7 września 2015

Chciałabym i boję się… czyli o odwadze i strachu w realizacji marzeń.

Według Helen Keller życie jest przygodą dla odważnych, albo niczym.  Jedno albo drugie. Białe albo czarne. Ale czy na pewno szczęście to wybór zero-jedynkowy, bez kolorów pośrednich? Być może nie do końca. Wszystko zależy od tego jak wiele chcemy od życia. Pewne jest natomiast, że nie warto walczyć z marzeniami, bo można tylko przegrać. Owszem, lęk przed nieznanym każe pozostać w zastanej rzeczywistości, ale przychodzi czas, gdy codzienność nie tylko nie wystarcza, a wręcz zaczyna uwierać. Może zatem warto skusić los i sięgnąć po złoto?



Szczęście zdaje się być produktem szytym na miarę i każdy ma niejako swoją własną taktykę na jego zdobywanie. Jedni lubią zaszaleć, inni będą działać bardziej ostrożnie i zachowawczo, zależnie od rozmiaru i skali tego, co im się przyśniło i zapachniało spełnieniem. Zawsze jednak to własne marzenia smakują najlepiej, a to, ile odwagi potrzeba do ich realizacji, pozostaje zawsze sprawą indywidualną. Każdy bowiem na inne zapotrzebowanie na życiowe fajerwerki. Moje okazały się całkiem pokaźne…
Strach – pomaga czy szkodzi?
Razem z lotnictwem odkryłam, że kobiecość miesza się we mnie ze sporym zapotrzebowaniem na adrenalinę. Pasowało mi to. Na kursie szybowcowym byłam jedyną kobietą. Czy bałam się bardziej niż koledzy? Nie wiem. Ale były chwile, kiedy bałam się bardzo, zwłaszcza kiedy wiał silny wiatr i Matka Natura na lotnisku chciała twardzieli. Nie czułam się dobrze w tej roli. Były momenty, kiedy widząc naprężającą się linę przy starcie za wyciągarką miałam ochotę ją wyczepić i zwiać gdzie pieprz rośnie, najlepiej daleko, żeby nikt nie wiedział, nie pytał. Kilkadziesiąt sekund później już nie żałowałam, że tej liny nie wyczepiłam. Granica strachu przesuwała się, można by rzec, niebotycznie…  zupełnie jak w powiedzeniu: „strach zapukał do drzwi, otworzyła mu odwaga i nikogo nie ujrzała”. Ale pewnego dnia poszłam do mojego instruktora i po prostu powiedziałam, że się boję, a to powoduje, że nie jestem pewna czy nadaję się na pilota. Instruktor powiedział, że jeśli kiedykolwiek przyjdę do niego i powiem, że się nie boję, to zabroni mi latać. Ta odpowiedź wyleczyła mnie ze strachu przed… samym strachem. Od tamtej pory traktuję go jak sojusznika i dodatkową polisą ubezpieczeniową, bo dopóki się boisz – zachowujesz czujność.

Sięgaj po złoto…
Na jednym ze „Spotkań z Pasją” Natalia Kowalska, która była jego gościem, powiedziała, że marzenia mają być odważne i mają przerażać, bo dopiero wtedy są warte spełnienia. Po tych słowach na sali zapadła wymowna cisza. W ustach kobiety zasiadającej za sterami Formuły 2 zabrzmiało to jak usprawiedliwienie strachu i zachęta do sięgania po marzenia zachłannie i odważnie, nigdy ostrożnie. Okazuje się bowiem, że sekret mistrzów to sięgać wysoko, nastawiać się na mistrzostwo i nie godzić się na nic mniejszego. Życie najlepiej smakuje wtedy, kiedy każdego dnia sięgamy po złoto, nie po brąz, a już na pewno nie po to, co poza podium.
To, co najlepsze w życiu, mieści się po drugiej stronie strachu – o pół kroku dalej niż on sam. Nie łatwo się tam sięga, ale warto, bo potem przychodzi satysfakcja przekraczania własnych granic, która motywuje do kolejnych wyzwań. Trzeba też pamiętać, że ludzie będą chętnie ustawiać się w roli doradców. Ich rady, zapewne podszyte lękiem i być może własnymi niespełnionymi planami, nie zawsze będą nam przystawać. Ludzie lubią mieć rację, sami namawiają żeby czegoś nie robić, bo jest to usprawiedliwieniem tego, dlaczego sami tego nie zrobili. Radziłabym ich słuchać uważnie i z szacunkiem, ale decyzję podejmować samodzielnie i w zgodzie z własnym sercem.
Czy żyję tak, bo lubię, czy tylko brak mi odwagi?
Pół biedy jeśli to pierwsze. O zgrozo – jeśli drugie. Odwagą być może największą jest zrobić coś, na co absolutnie nie jesteśmy gotowi, skusić los, podjąć ryzyko i sprawdzić czy było warto. Emerytura nie wszystko zabiera, ale na pewno nie przychodzi z ponowną ofertą tego, co życie proponowało wcześniej... Moja babcia, patrząc na (jak sama mawia) „wyczyny i fanaberie” moje i moich znajomych powtarza zawsze, że trzeba od życia brać tyle, żeby radość kipiała uszami i zawsze dodaje, że gdyby dziś była w moim wieku, to dopiero teraz wiedziałaby jak żyć. Może nie każdemu pisany jest Mount Everest. Zapewne nie wszyscy zechcą spróbować rajdów długodystansowych na pustyniach. Ale pewne jest, że kiedyś się zestarzejemy i oprócz tego kto będzie wtedy obok nas, ważne jest co będziemy mogli wspominać i na co patrzeć z uśmiechem w oczach.
Wiara w to, że coś jest niemożliwe chroni góry przed przenoszeniem. Słynna wymówka pod tytułem "nie da się" jest powodem wielu żałosnych historii klęsk, porażek i niespełnionych marzeń zakończonych równie żałosnym "i tak wiedziałem, że się nie uda". Kiedy zawodnik wychodzi na boisko bez wiary w wygraną, porażka jest jak słony napiwek doliczony do tego rachunku. Sukces nie przychodzi sam po zapachu zupy pomidorowej. Żeby życie cieszyło trzeba po ten sukces wspiąć się wysoko, zawalczyć i podjąć ryzyko. Bez tego każda droga zaprowadzi nie na Mount Everest a zwyczajnie w krzaki...

Lekarstwo na strach? Działać!
Ryzyko wkalkulowane jest w realizację marzeń, tak samo jak obawa, że się nie uda. Lekarstwem na jedno i drugie jest zrobienie czegoś, ... czegokolwiek. Potem większego czegokolwiek, które zbliża do celu, choć odrobinę, chociaż o krok, a z każdym krokiem jest o jeden krok mniej, o jeden bliżej. Nie wykupisz ubezpieczenia od niespełnionych marzeń. Branie życia w swoje ręce to twoja odpowiedzialność. Tylko twoja... To też obowiązek wobec dzieci. Bardzo łatwo znaleźć sobie wygodną wymówkę: praca, dzieci, partner, itp. Ale jeśli uwiesimy się na jednej z nich, to za lat kilka dramat murowany. Może się bowiem okazać, że nic nie jest na zawsze, a umiejętność sięgania po to, co w duszy gra bywa zbawienna.

Nie chodzi bowiem o to, aby „zagęścić życie przed śmiercią” robiąc tysiąc rzeczy jednocześnie, ale o to, by z tego tysiąca wybrać jedną, przy której pozostałe 999 przestaną mieć znaczenie. Nie można także ciągle tylko przygotowywać się do życia, trzeba raczej być gotowym, by żyć… Prawdziwa odwaga to zrobić coś, na co absolutnie nie jesteśmy gotowi… I jeśli nigdy nie zdobędziemy się na to, co trudne, to przyjdzie taki moment kiedy świat wykopie w wygodnego fotela nie pytając czy jesteśmy gotowi. Nie odkładajcie zatem życia na potem, na od poniedziałku, na po urlopie, na nowy rok, na "święte nigdy". Bierzcie z niego pełnymi garściami, odważnie, zachłannie i smakujcie każdy moment. Koniec końców i tak będziemy mieć tylko tyle, po ile sami odważyliśmy się sięgnąć... A jeśli zdarzy się nie sięgnąć wymarzonego szczytu, to przecież świat się nie zawali, przyjaciele nie odejdą a pies nie zdechnie. A zatem… bój się i rób co zamierzasz!

foto S. Kozik

wtorek, 1 września 2015

Urlop na Księżycu, czyli o poszukiwaniu recepty na życie z pasją…

Trudno żyć z pasją, kiedy się jej jeszcze nie znalazło, trudno o frajdę z codzienności, kiedy owa codzienność bardziej frustruje niż przyprawia o rumieńce na twarzy. Jak zatem znaleźć pasję, po czym rozpoznać i skąd wiadomo, że to ta najlepsza dla mnie?

foto Jacek Lewiński


Uciekałam od odpowiadania na te pytania bardzo długo. Bo z pasją jest jak z zakochaniem. Dopada w najmniej oczekiwanym momencie i zazwyczaj wtedy, kiedy wcale jej nie szukamy. Pasji nie da się zmieścić w sztywne ramy definicji, ani żadna formuła excella do niej nie pasuje. Nie ma też jednej uniwersalnej recepty na życie z pasją. Ciągle mam przekonanie, że sam fakt, iż znalazłam własną nie upoważnia mnie do wymądrzania się na temat ścieżek, które do niej prowadzą, bo znam tylko jedną. Moja pasja zagrała na strunach mojego serducha, dlatego szybko się „dogadaliśmy”, ale nie ma gwarancji, że ktoś inny pokocha dokładnie to samo.
Żeby jednak nie zostawić czytelników zupełnie bez próby odpowiedzi, wypytałam znajomych pasjonatów o ich recepty na życie w zachwycie. Być może ktoś z was, drodzy czytelnicy, znajdzie w tym złoty środek lub chociażby inspirację do swoich własnych poszukiwań. Weźcie poprawkę na te pomysły i szukajcie własnych. Jeśli znajdziecie swoje pasje – napiszcie do mnie koniecznie jak tego dokonaliście. Może się bowiem okazać, że znajdziemy wspólny mianownik…
Z wielu historii pasją podpisanych wniosek jeden się nasuwa: życie bez niej jest jak mecz oglądany z perspektywy ławki rezerwowej, bez własnego w nim udziału. Niby jakieś emocje były, ale satysfakcji ciągle brak i niesmak pozostaje. Dlatego we własnym życiu warto być głównym aktorem a nie biernym widzem i, co równie ważne, przeżyć je według autorskiego scenariusza, a nie cudzego na nie pomysłu. Od czego zacząć?

Trzeba wyjść z domu, bo cuda dzieją się za progiem…
Najlepszy tego dowód sprawdziłam na własnej skórze rok temu.  Pojechałam z koleżanką na lotnisko sportowe, żeby polatać szybowcami. Na miejscu okazało się, że sprzęt ma awarię i nie ma szans na wzbicie się w powietrze. Koledzy wrócili do domu, po czym Monika rzuca pomysł, żeby wrócić za kilka godzin z kocykiem, książką i kawką. Lotniskowi bywalcy wiedzą, że najlepiej się czyta pod skrzydłem samolotu, a nawet najbardziej podła kawa na lotnisku smakuje jak napój bogów. I tak zaczytując się w tym przypływie szczęścia podchodzi do nas sympatyczny pan z pytaniem czy pomogłybyśmy w rozkładaniu balonu w zamian za lot tym kolorowym cudem. Lot balonem mi się marzył, rzecz jasna, od dawna. Efekt był taki, że spędziłyśmy cudny dzień w genialnym towarzystwie i z przygodą, która na długo zostanie w głowie. A żeby minąć się z tym marzeniem wystarczyło zwiesić głowę na kwintę, wrócić do domu marudząc, że nie dało się polatać tego dnia i zasiąść przed telewizorem… Takich rozwiązań nie polecam!
Pasji na pewno nie znajdzie się siedząc w domu z kartką i długopisem w ręku i zastanawiając się co mi sprawia frajdę. Ta taktyka sprawdza się w wielu innych przypadkach, ale pasja karze wstać z fotela i pójść za tym, gdzie intuicja zaprowadzi, włączając dziecięcą ciekawość i wściubiając nosa wszędzie tam, gdzie coś zwróci naszą uwagę. W pasjach musi się dziać, gotować na buzującym ogniu, inaczej będzie pachnieć nudą i znowu czegoś będzie brakować.

foto Jacek Lewiński


Dziecięce marzenia, zwłaszcza te szepczące, nie mają terminu ważności.
Warto się zastanowić za czym odwracaliśmy głowę jako dzieci i z jakim marzeniem zasypialiśmy. Dzieciaki mają to do siebie, że idą tam, gdzie ich ciekawość poniesie. Boją się mniej niż dorośli i szybko zapominają o pozbijanych kolanach czy łokciach. Dzięki temu niczego nie przekreślają. Nie zastanawiają się czy można latać w okularach i czy trzeba do tego zdrowia kosmonauty, tylko ładują mi się po kolei do każdego szybowca z przekonaniem, że każdy kolejny na pewno jest inny i ciekawy. Uwielbiam takim małym zapaleńcom pokazywać lotniskowe cuda i patrzeć na otwarte ze zdziwienia buzie, a potem patrzeć jak wracają za kilka dni z kolejnymi pytaniami. Pasja jest tam, gdzie oczy błyszczą i policzki się rumienią na samą myśl o tym, gdzie ta przygoda może zaprowadzić. Jedno wiem na pewno. W takich chwilach warto odpuścić sobie rozumową kalkulację i pójść za głosem serca. W życiu emocje bywają nie najlepszym doradcą, w pasjach jest odwrotnie…

Co cię powstrzymuje?
Kilka miesięcy temu, przy nieplanowanej pogawędce z panem policjantem na temat prędkości rozmowa nagle zeszła na temat latania, bo panu się całe życie marzyło spróbować, ale nigdy się nie odważył. Pytał więc jak to jest, a mnie przez myśl przemknęła najkrótsza i zarazem najbardziej przekonująca rozmowa z kolegą z pracy, który przed laty słysząc ode mnie że chciałabym wiedzieć jak to jest - zapytał tylko „a co cię powstrzymuje?”. Gdyby nie on, nie pisałabym dziś tego artykułu, nie wiedziałabym jak smakuje podniebna wycieczka i ściganie się z żywym bocianem w jednym kominie, nie byłoby też ani „Spotkań z Pasją”, ani wielu innych spełnionych marzeń. Stąd wniosek, że do znalezienia pasji, potrzeba gotowości podjęcia ryzyka, że coś się nie uda, że się nie spodoba i trzeba będzie szukać dalej. Ale wierzcie mi, że ta gra jest warta świeczki. Naprawdę warto kilka razy się potknąć i pomylić, żeby znaleźć tę właściwą, a znaleźć można tylko szukając.
Ktoś powie, że to kosztuje. Owszem. Jak wszystko. Ale trzeba pamiętać, że za pasje płacimy walutą codzienną, a mimo to, ich realizacja daje w zamian emocje i wrażenia niemożliwe do wycenienia wartością nominałów. Pasja jest ponadto jak życiowy piorunochron. Nawet jeśli wszystko dokoła spłonie od jednej zapałki, to ona zostaje – wciąż ta sama i wciąż tak samo cieszy.

Podsumowując, muszę przyznać, że nadal nie umiem dać jednej i niezawodnej recepty na to, jak pasji szukać ani gdzie ją znaleźć. Zwłaszcza tej prawdziwej, niebędącej tylko zajęciem na czas, gdy nie muszę gnać za własnym ogonem. Ale wiem, że jak już znajdziesz, to dostaniesz takiego kopniaka pozytywnych wrażeń, że Księżyc wyda się osiągalny w planach urlopowych…

foto Jacek Lewiński

Pasja i życiowa równowaga, czyli co ma piernik do wiatraka?

"Wykorzystuj swoje talenty, wyróżniaj się i nie myśl odchodzić z tego świata dopóki światu nie będzie żal, że odchodzisz." Te słowa Samuela Johnsona zdają się idealnie podsumowywać ideę ludzkiego zapotrzebowania na pasję, która wytycza życiowe ścieżki, nadając im głębszy sens i obiecując osiągnięcie harmonii. Prawdopodobnie ułatwia również odnalezienie owego punktu, z którego łatwiej jest opuścić ten świat z poczuciem spełnienia i satysfakcji. Ale czy rzeczywiście spełnienie i równowaga zawsze idą ze sobą w parze?

foto Jacek Lewiński Ulotne.com


Coraz modniejsze i powszechniejsze w ostatnim czasie staje się poszukiwanie życiowej harmonii rozumianej jako element konieczny do osiągnięcia szczęścia. Absolutnym „must have” tejże staje się pasja, którą należy przyjąć jako przeciwwagę zawodowego kieratu i kariery, zajęcie twórcze, uskrzydlające i odprężające. Skoro bowiem nasza praca ma jakość premium, odpoczynek również powinien dorównywać tym standardom.

Czy pasja może być zatem remedium na zachwiany work-life balance? Niestety, moje doświadczenie podpowiada, że nie. Mało tego! Potrafi ona jeszcze bardziej zakłócić tę równowagę, zamieszać w dotychczasowym życiu i poprzestawiać priorytety w kolejności absolutnie nieprzewidywalnej. Pasja bowiem domaga się działania dyktowanego błyskiem w oku, a taki motywator jest jednym z najskuteczniejszych i prowadzić może do dużych zmian. Efekt? Zatracamy się w ulubionym zajęciu, wsiąkamy po uszy i przestajemy nawet tęsknić za spokojem kojarzonym z równowagą. W takim obrocie spraw harmonia przytrafia się rzadko, choć nie należy odbierać tego negatywnie. Okazuje się bowiem w perspektywie czasu, że najbardziej cenimy sobie właśnie te chwile, kiedy pochłonięci czymś, co nam w duszy gra, zapominamy o całym świecie, a jedynie zmęczenie czasem przywołuje nas do porządku.

Co zamiast spokoju?
Pasja, ta prawdziwa, jest jak klucz do magicznych drzwi, za którymi może nie będzie równowagi i harmonii, ale z całą pewnością będą wypieki na twarzy i uśmiech widoczny w oczach. Będzie też poczucie, że prawdopodobnie nie zawsze błogi spokój jest nam potrzebny do szczęścia, a czasem zwyczajnie wolimy tę iskierkę, która zapala płomień w sercu i nie pozwala zasnąć z nadmiaru wrażeń. Pytanie tylko jak ją znaleźć? 

Jak rozpoznać pasję?
Kiedy rozpoczynałam moją przygodę z lotnictwem, mój znajomy podzielił się ze mną swoją receptą na rozpoznanie czy moje nowoodkryte zajęcie jest pasją, czy tylko kolejnym ciekawym hobby. Otóż, według niego, prawdziwą pasję rozpoznaje się po trzech elementach. Po pierwsze (i najważniejsze!): symptom najistotniejszy to zegarek, który pokazuje jakieś cyferki, ale pojęcie upływającego czasu przestaje istnieć. Po drugie: nawet żyjąc oszczędnie na co dzień, nie liczymy się z kosztami gdy w grę wchodzi ulubione zajęcie. Pasjonat nie żałuje ani złotówki wydanej na to, co kocha, ale też nie oddałby ani minuty spędzonej z pasją. Wreszcie po trzecie: przychodzi taki moment, kiedy stwierdzamy z dumą, że nie było łatwo, ale było warto. Satysfakcja przychodzi w parze z poczuciem smakowania życia i czujemy, że wiemy jak brać z życia pełnymi garściami.

Nie bez powodu stare porzekadło mówi, że "kiedy pasja staje się życiem, wtedy życie staje się pasją". Takiego życia, podpisanego pasją i błyskiem w oku wszyscy sobie życzymy. Najlepiej jeszcze, żeby na niej zbudować dochodowy biznes i satysfakcja wydaje się należeć do pakietu gwarancyjnego na całe życie. Otóż nie, pasja przychodzi z tym, co pozwala nam smakować życie i delektować się codziennością w wyjątkowym wydaniu. Bywa wymagająca i trudna, ale zazwyczaj kocha ze wzajemnością. Bardzo często pochłania bez reszty, wymaga inwestycji czasu, pieniędzy. Wymaga również ciągłego wychodzenia poza strefę komfortu, przekraczania własnych ograniczeń i odkrywania nowych pokładów odwagi.

Co mają wspólnego pasjonaci?
W ciągu kilku ostatnich lat poznałam więcej pasjonatów i sportowych zapaleńców niż kiedykolwiek wcześniej. Dociekliwie wypytywałam ich o drogę na szczyty możliwości, o sposoby na przekraczanie własnych ograniczeń i uczucia, które im towarzyszą. Na ustach wszystkich pojawiały się słowa klucze takie jak: determinacja, odwaga, wsparcie, wiara w zwycięstwo. Moim zdaniem potrzeba też szczypty szaleństwa i odrobiny zuchwałości by podjąć rękawicę i podjąć się wyzwania, które często grubo przekracza nasze aktualne wyobrażenia o drzemiących w nas możliwościach. Nie bez powodu właśnie ci, którzy kochają to, co robią, sięgają szczytów w swoich dziedzinach, ustalają rekordy i pokazują, że granice są tylko tam, gdzie sami je postawimy.

Kiedyś upatrywałam swojego szczęścia w chwilach spokoju przy kominku z kubkiem aromatycznej herbatki. Potem zrozumiałam, że nie da mi tego sportowa pasja. Ona każe wyjść z domu i pójść przed siebie bez gwarancji odnalezienia drogi powrotnej. Być może trzeba będzie zmoknąć, zabłocić buty, pozbijać łokcie i kolana. Z pewnością trzeba będzie szukać rozwiązań, które zdawały się nie istnieć, ale tylko tak można zrozumieć, że po takiej przygodzie herbatka przy kominku smakuje o niebo lepiej, a chwila spokoju (choć krótka) jest jak wisienka na torcie.


W życiu pasją jest coś ze zdobywania szczytów, zaklinania codzienności i doprawiania jej do smaku odrobiną wrażeń. Tu nie może być mowy o równowadze, bo prawdziwa pasja zazwyczaj przechyla szalę work-life balance na przeciwległy koniec, bez pardonu zmieniając standardy życia. Znam nawet takich, którzy przeorganizowali swoje życie zawodowe i rodzinne dostosowując je do pasjonującego zajęcia. Czy było łatwo? W żadnym wypadku! Czy było warto? Zdecydowanie tak… Zatem takiej właśnie życiowej nierównowagi wam życzę, połączonej z poczuciem, że świat kłania się wam do stóp i z błyskiem w oku, którego nie da się przegapić.

foto Jacek Lewiński Ulotne.com