poniedziałek, 29 września 2014

Urlop na Księżycu…

Zdarzają mi się takie dni, kiedy  wracam do domu ciemną nocą, zziębnięta tak, że (słowo daję) szczelękanie zębami  słychać było na całej klatce schodowej, głodna do tego stopnia, że gotowam pożreć wszystko co do trzeciego piętra napatoczy się po drodze, a do tego ze śmiejącymi się oczami i bananem na twarzy, który zostanie jeszcze tydzień, w porywach do dwóch. Niewiele konsekwencji w tym zestawie, ale dotarło do mnie niedawno, że największe szczęście mierzone jest chwilami i to tymi wyczekanymi.  Nie godzinami, nie latami, ale momentami krótkimi, w których do mózgu dociera mała mróweczka szepcząca, że w tej oto sekundzie spełnia się marzenie, co choćby z tego powodu predestynuje cię do tytułu szczęściarza największego.

Mam taką osobistą teorię mówiącą, że na tej wielkiej lotniskowej łące nawet najbardziej podła kawa smakuje jak napój bogów, a wszystko niefajne co się skumulowało w moich pięćdziesięciu paru kilogramach rozkłada się na 100 hektarów przestrzeni i wyparowuje w niebyt.

Gdyby podsumować taki dzień, wyszłoby mi coś takiego: 10 godzin na lotnisku jesienną porą (czytaj: zimno było, a ja lubię ciepełko…), 19 (słownie: dziewiętnaście!!!) minut w powietrzu, książka przeczytana w kolejce na start, do tego przedawkowanie świeżego powietrza i śmiechu i kilka mądrych rozmów. To wszystko, dodane do reszty dni codziennych mianuje mnie do tytułu szczęściarza nieprawdopodobnego. I myślę sobie, że do tegoż szczęścia potrzeba niewiele i wiele zarazem. Niewiele, bo o chwilach zaledwie tu dywagujemy, a wiele, bo trzeba najpierw wiedzieć, gdzie tej frajdy szukać. I jak sobie ją mieć dla siebie nie oczekując aż ktoś mi ją da na tacy złotej z brylantami.

Nie umiem dać recepty na to, jak pasji szukać. Zwłaszcza tej prawdziwej, niebędącej tylko zajęciem na czas, gdy nie muszę gnać za własnym ogonem. Za mała jestem na to. Ale wiem, że jak już znajdziesz, to dostaniesz takiego kopniaka pozytywnych wrażeń, że Księżyc wyda się osiągalny w planach urlopowych ;)
foto Olga Michalec-Chlebik, dzięki Lajf Magazyn Lubelski


niedziela, 21 września 2014

Strach przed umierającym życiem

Najgorszy jest strach przed umierającym życiem, przed życiem pozbawionym celu, sensu i perspektywy, życiem bez większej wizji na to, co potem…

Dostaliśmy jedno życie. I mamy szansę przeżyć je tylko raz. Oferta limitowana, ograniczona w czasie, choć nigdy nie wiadomo jak długi ten limit nam przyznano. To oferta bez bonusów, promocji, za to z jedną wielką niewiadomą. Wiele rzeczy i ludzi będzie walczyć o naszą uwagę. Z pewnością zdarzy nam się przewrócić, pozbijać łokcie, podrapać kolana. Być może uda się też sięgnąć szczytów, posmakować zwycięstwa nad innymi i … (oby) nad sobą też.

Kim będę jako człowiek podsumowując życie na moich 80-tych urodzinach? Kto i jaką radę zechce ode mnie usłyszeć? Czy będę autorytetem dla moich dzieci, wnuków? Czy będę dla nich inspiracją i jakie wartości będą utożsamiać ze mną kiedy już mnie tu nie będzie?

To wszystko zależy od tego co dziś zechce mi się zrobić z dniem dzisiejszym.
Można się bać całe życie. Można całe życie żałować straconych szans. Ale można też wstać z tego mięciutkiego fotela wymówek i zobaczyć co za oknem… Pomyśleć kim chcę być tam na końcu mojej drogi i z marzeniem w głowie budować mój świat nawet, jeśli nie zawsze jest z górki. Bo cuda dzieją się za progiem, po drugiej stronie strachu, i tylko o pół kroku dalej niż on sam.

Podejmiesz wyzwanie?

Foto Internet

wtorek, 2 września 2014

Ubezpieczenie od niespełnionych marzeń

„Marzenia są tam, gdzie jest wolność i gdzie jest gotowość do podejmowania ryzyka”, bez gwarancji sukcesu. Są czymś niecodziennym, niezwyczajnym, trochę jakby nie na miarę tego świata, gnającego na oślep za tym, by tylko mieć. Wbrew pozorom są tam, gdzie ważniejsze niż MIEĆ jest BYĆ, bo mimo że płacimy za nie walutą codzienną, to ich realizacja daje w zamian emocje i wrażenia niemożliwe do wycenienia wartością nominałów. Marzenia są wreszcie jak azymut wartości, za którymi podążamy, poszukiwaniem odwagi nie w świecie, ale w sobie...

Czy mogą zostać niespełnione mimo wysiłku? Owszem! Na to nie ma polisy ubezpieczeniowej. Ryzyko mieści się w Twojej odwadze działania i uczenia się na błędach. Być może nawet zdarzy się, że coś nieoczekiwanego każe Ci nagle wrócić do punktu wyjścia i to zaboli. Ale jeśli nadal będziesz wierzyć, że jeśli się cofasz, to tylko po to, żeby nabrać rozpędu, to przyjdzie taki dzień, kiedy rozłożysz skrzydła i odlecisz, delektując się smakiem życia w zachwycie.

Pamiętaj, że nie chodzi o to, aby „zagęścić życie przed śmiercią” robiąc tysiąc rzeczy jednocześnie, ale o to, by z tego tysiąca wybrać jedną, przy której pozostałe 999 przestaną mieć znaczenie…

fot. nicole pierce photography