środa, 29 października 2014

Mistrzowie ceremonii w konkursie bylejakości

W dobie świata, w którym prym wiodą jednorazówki, żałosne podróbki czyjejś kreatywności, uniwersalne produkty z milionem funkcji do wszystkiego i do niczego, mnie robi się słabo na myśl o tym, że taką łatkę „pstryk i gotowe” przypinamy już nawet temu, co z zasady powinno gotować się na małym ogniu, bo inaczej jest mdłe. Skręca mnie na samą myśl o pseudowartościach wszelkiej maści i kalibru i boję się, że przesiąknięci takim życiem na łapu-capu sami tacy się stajemy: bylejacy i bez wyrazu.

Ciągle mam poczucie, że nie do wszystkiego da się podpiąć etykietkę „od zaraz”. Nie każdy życiowy projekt da się zrealizować „na wczoraj” i nie każdego można przyjąć do grona zaufanych przyjaciół przez zwykłe „namaszczenie”, że oto teraz nim jesteś. To, co w życiu najważniejsze buduje się długo, czasem mozolnie, konsekwentnie i powoli, potykając się, zbijając łokcie i kolana, wracając do punktu wyjścia, a potem podnosząc się raz jeszcze. Determinacja bywa trudnym testem pokory i właśnie dlatego wielu śmiałków ze słomianym zapałem marzeń nie realizuje, bo brak im uporu do wspinania się pod górkę, wstawania i otrzepywania kurzu. To tacy mistrzowie pierwszej fali entuzjazmu, który ulatnia się w formie równie ekspresowej.

W prawdziwym życiu, takim gdzie czujesz że żyjesz, nie ma dróg na skróty ani wykrętów przed tym, co trudne. Tutaj wszystko trzeba wziąć na klatę, zachwycić się drobiazgiem, ale też tym samym drobiazgom nie dać się powalić. Życie to nie odcinek serialu-tasiemca, gdzie wiadomo, że potrwa jeszcze kilka tysięcy odsłon, dostarczając kolejnym pokoleniom tych samych wypłowiałych emocji ekranowo-nijakich, z mdłymi chrupkami do przegryzania i nieznośnie długimi reklamami tuż przed najciekawszym momentem.

Patrząc na taką perspektywę stwierdzam, że nie za wszystkim już chce mi się gnać do utraty tchu. Nie wszystko jest warte tej zadyszki. Czasem zamiast żwawej kłótni o pierdoły czuję, że trzeba mi chwili oddechu i perspektywy, żeby sprawdzić czy ta gra jest warta świeczki i czy jej płomień mnie ogrzeje czy poparzy.

Trzeba mi w życiu perspektywy szerokiej  jak horyzont, takiej co świat kładzie na dłoni i zapiera dech. Perspektywy szukam uśmiechem i marzeniem podpisanej, z obietnicą wrażeń i smaków wszelakich, słodko-gorzkich też i do tego z wartościami, które stoją na straży moich decyzji. Wspinam się mozolnie na te górki, choć bywa trudno. Ale wiem, że to w co dziś inwestuję wróci echem przynosząc te same jakości, których dziś nie odpuszczam mimo wszędobylskiej opcji dróg na skróty…

fot. Internet

czwartek, 9 października 2014

Terapia alternatywna

Uwielbiam ludzi, którzy zwykli o sobie mawiać, że mają wszystko, albo chociaż że mają co chcieli, że wystarczająco, tyle ile do szczęścia im akurat potrzeba. A jak czegoś im nie stykło to zakasują rękawy i sięgają po to, czego im trzeba. Powiedzą bez ogródek co im na wątrobie leży, poszukają rozwiązań i jest gites. Jakoś łatwo żyć z nimi czy obok nich, bo nos zwieszony na kwintę jeszcze świata nie naprawił, za to szukanie możliwości wprowadziło istotne poprawki tu i ówdzie. Wychodzi na to, że wiedzieć, że mam dużo to sztuka, a doceniać to już mistrzostwo niemalże.

Drugie primo: jak słyszę o ludziach, którzy od urodzenia nie widzą nic, a jedną z niewielu trudności, która zdaje się nie ułatwiać im egzystencji jest to, że nie mogą sami usmażyć naleśnika (!) to chylę czoła w pokłonie głębokim, bo mnie wyobraźnia podpowiada ciut więcej kłód pod nogami.  Dowiaduję się, że nigdy nie widzieli swoich dzieci ani wnuków (a mają je, a i owszem!), żyją zupełnie normalnie i mnie wtedy całkiem naturalnie szczęka opada i zostaje gdzieś w kolanach. Niespecjalnie się skarżą, bo im w życiu dobrze. Tak po prostu. I mnie raz jeszcze coś takiego sprowadza na ziemię z mojej chmurki gdzie siedzę sobie i macham nóżką kminiąc co by tu jeszcze chcieć… A potem mała lampka się w głowie zapala, że ja też mam czasami życie takie po prostu, całkiem w porzo bożo, a czasem nawet takie z fajerwerkami. Zdarza mi się czuć namacalnie żem rozpieszczana nawet: przez ludzi, pogodę, świat, że czasami coś nade mną funduje mi taki majstersztyk nieprzeciętny, że stoję jak osłupiała przez chwilę, a potem kącik ust sam się uśmiecha i myślę sobie znów, że mam wszystko.

Żal mi za to ludzi wiecznie skiśniętych, z miną na kwintę, naburmuszonych od świtu do nocy. To się nie wyspali, to ich głowa boli (nieprzerwanie od miesięcy), to znów korek był na mieście i tak fatalnie wpłynął na ich samopoczucie (po raz setny z rzędu). Wybaczcie, ale nie chce mi się słuchać tych lamentów i utyskiwań na cały świat za to, że nie dopasował się, sypnął śniegiem w grudniu i przygrzał słońcem w lipcu.

Ta rozbieżność skali problemów mnie wprawia w zadumę. Jak ktoś patrzy na braki, to znajdzie ich na pęczki, toż ideałów na tym świecie nie odnotowano przez wieki całe. Jakie szanse, że pojawi się akurat dziś i olśni swoją perfekcyjnością niczym morska latarnia? Z całym szacunkiem… żadna! Ale docenić to, co mam, bo jest tego na pęczki, to już sztuka aspirująca do arcydzieła.


Mam jakieś takie poczucie, że jak mi źle z czymś to patrzę co nie hula, nawet dam sobie chwilkę małą na zlokalizowanie co konkretnie, pobiadolić mogę ze dwie minuty, a potem podnoszę moje cztery litery i do roboty. Co potem? Dokładnie to, co zechcę, albo lepiej… 

Fot. Olga Michalec-Chlebik, Lajf Magazyn Lubelski

poniedziałek, 29 września 2014

Urlop na Księżycu…

Zdarzają mi się takie dni, kiedy  wracam do domu ciemną nocą, zziębnięta tak, że (słowo daję) szczelękanie zębami  słychać było na całej klatce schodowej, głodna do tego stopnia, że gotowam pożreć wszystko co do trzeciego piętra napatoczy się po drodze, a do tego ze śmiejącymi się oczami i bananem na twarzy, który zostanie jeszcze tydzień, w porywach do dwóch. Niewiele konsekwencji w tym zestawie, ale dotarło do mnie niedawno, że największe szczęście mierzone jest chwilami i to tymi wyczekanymi.  Nie godzinami, nie latami, ale momentami krótkimi, w których do mózgu dociera mała mróweczka szepcząca, że w tej oto sekundzie spełnia się marzenie, co choćby z tego powodu predestynuje cię do tytułu szczęściarza największego.

Mam taką osobistą teorię mówiącą, że na tej wielkiej lotniskowej łące nawet najbardziej podła kawa smakuje jak napój bogów, a wszystko niefajne co się skumulowało w moich pięćdziesięciu paru kilogramach rozkłada się na 100 hektarów przestrzeni i wyparowuje w niebyt.

Gdyby podsumować taki dzień, wyszłoby mi coś takiego: 10 godzin na lotnisku jesienną porą (czytaj: zimno było, a ja lubię ciepełko…), 19 (słownie: dziewiętnaście!!!) minut w powietrzu, książka przeczytana w kolejce na start, do tego przedawkowanie świeżego powietrza i śmiechu i kilka mądrych rozmów. To wszystko, dodane do reszty dni codziennych mianuje mnie do tytułu szczęściarza nieprawdopodobnego. I myślę sobie, że do tegoż szczęścia potrzeba niewiele i wiele zarazem. Niewiele, bo o chwilach zaledwie tu dywagujemy, a wiele, bo trzeba najpierw wiedzieć, gdzie tej frajdy szukać. I jak sobie ją mieć dla siebie nie oczekując aż ktoś mi ją da na tacy złotej z brylantami.

Nie umiem dać recepty na to, jak pasji szukać. Zwłaszcza tej prawdziwej, niebędącej tylko zajęciem na czas, gdy nie muszę gnać za własnym ogonem. Za mała jestem na to. Ale wiem, że jak już znajdziesz, to dostaniesz takiego kopniaka pozytywnych wrażeń, że Księżyc wyda się osiągalny w planach urlopowych ;)
foto Olga Michalec-Chlebik, dzięki Lajf Magazyn Lubelski


niedziela, 21 września 2014

Strach przed umierającym życiem

Najgorszy jest strach przed umierającym życiem, przed życiem pozbawionym celu, sensu i perspektywy, życiem bez większej wizji na to, co potem…

Dostaliśmy jedno życie. I mamy szansę przeżyć je tylko raz. Oferta limitowana, ograniczona w czasie, choć nigdy nie wiadomo jak długi ten limit nam przyznano. To oferta bez bonusów, promocji, za to z jedną wielką niewiadomą. Wiele rzeczy i ludzi będzie walczyć o naszą uwagę. Z pewnością zdarzy nam się przewrócić, pozbijać łokcie, podrapać kolana. Być może uda się też sięgnąć szczytów, posmakować zwycięstwa nad innymi i … (oby) nad sobą też.

Kim będę jako człowiek podsumowując życie na moich 80-tych urodzinach? Kto i jaką radę zechce ode mnie usłyszeć? Czy będę autorytetem dla moich dzieci, wnuków? Czy będę dla nich inspiracją i jakie wartości będą utożsamiać ze mną kiedy już mnie tu nie będzie?

To wszystko zależy od tego co dziś zechce mi się zrobić z dniem dzisiejszym.
Można się bać całe życie. Można całe życie żałować straconych szans. Ale można też wstać z tego mięciutkiego fotela wymówek i zobaczyć co za oknem… Pomyśleć kim chcę być tam na końcu mojej drogi i z marzeniem w głowie budować mój świat nawet, jeśli nie zawsze jest z górki. Bo cuda dzieją się za progiem, po drugiej stronie strachu, i tylko o pół kroku dalej niż on sam.

Podejmiesz wyzwanie?

Foto Internet

wtorek, 2 września 2014

Ubezpieczenie od niespełnionych marzeń

„Marzenia są tam, gdzie jest wolność i gdzie jest gotowość do podejmowania ryzyka”, bez gwarancji sukcesu. Są czymś niecodziennym, niezwyczajnym, trochę jakby nie na miarę tego świata, gnającego na oślep za tym, by tylko mieć. Wbrew pozorom są tam, gdzie ważniejsze niż MIEĆ jest BYĆ, bo mimo że płacimy za nie walutą codzienną, to ich realizacja daje w zamian emocje i wrażenia niemożliwe do wycenienia wartością nominałów. Marzenia są wreszcie jak azymut wartości, za którymi podążamy, poszukiwaniem odwagi nie w świecie, ale w sobie...

Czy mogą zostać niespełnione mimo wysiłku? Owszem! Na to nie ma polisy ubezpieczeniowej. Ryzyko mieści się w Twojej odwadze działania i uczenia się na błędach. Być może nawet zdarzy się, że coś nieoczekiwanego każe Ci nagle wrócić do punktu wyjścia i to zaboli. Ale jeśli nadal będziesz wierzyć, że jeśli się cofasz, to tylko po to, żeby nabrać rozpędu, to przyjdzie taki dzień, kiedy rozłożysz skrzydła i odlecisz, delektując się smakiem życia w zachwycie.

Pamiętaj, że nie chodzi o to, aby „zagęścić życie przed śmiercią” robiąc tysiąc rzeczy jednocześnie, ale o to, by z tego tysiąca wybrać jedną, przy której pozostałe 999 przestaną mieć znaczenie…

fot. nicole pierce photography

piątek, 22 sierpnia 2014

Kto Cię wspiera w drodze na szczyt...

Przyjaciel potrzebny od zaraz…

O przyjaźni mówi się wiele. Czasem zbyt wiele. Tej prawdziwej nie trzeba nikomu wyłuszczać i tłumaczyć. Zresztą, ona i tak nie mieści się w słowach…
Przyjaźni mi potrzeba takiej niezwyczajnej, ciut nieprzystającej do tego świata w ciągłej pogoni za sukcesem i w zadyszce przed metą. Przyjaciela pragnę, ale takiego do zakasania rękawów, kiedy ja sama nie daję rady postawić żagla na moim okręcie. I takiego do uściskania i wzruszenia kiedy szczęście kipi mi uszami. Takiego, co będzie kibicował mojej miłości, co nie będzie miał swojego planu na moje życie. Takiego, co wysłucha o tym, co mnie martwi, trapi i boli, ale bez oceny i dobrych rad. Wreszcie takiego, co zaryzykuje tę przyjaźń stawiając mnie do pionu kiedy potrzeba, otwartym tekstem i bez ogródek mówiąc co myśli o moich mniej mądrych wyborach i przez to mnie samej da do myślenia.

Prawdziwy przyjaciel jest jak rezerwa paliwa na ostatnie 100km, kiedy mam ostro pod górkę i potrzebuję by ktoś był obok. Dokładnie wie kiedy zabrać mi plecak i go ponieść za mnie, a kiedy go oddać bo ja chcę odzyskać kontrolę nad swoim życiem. To taki życiowy piorunochron który wie kiedy zmotywować kopniakiem, a kiedy po prostu bez słowa przytulić. Wie też kiedy iść pół kroku za mną czuwając, żebym się nie zachwiała, a kiedy poczekać na mecie po to, żeby wzruszyć się ze mną moim sukcesem…

foto Internet

czwartek, 3 lipca 2014

Nowe wyzwania i debiuty in my "Lajf" ;)

Coraz częściej zachęca się nas do próbowania czegoś, co nowe, czego jeszcze nie robiliśmy, do pójścia tam, gdzie nas jeszcze nie było, do patrzenia na te same rzeczy, ale inaczej. To nowe często pachnie strachem, bo nigdy nie wiadomo co wyskoczy z tego worka. Dlatego lubię patrzeć na nie jak na wyzwania, albo debiuty, bo każdy debiut niesie ze sobą trochę niewiadomej, ale tej, która posyca ciekawość i "rajcuje". Ja ostatnio trochę odpuściłam, zwolniłam, a w efekcie wyzwanie samo przyszło do mnie. Tak oto pierwsza okładka stała się rzeczywistością i miłą niespodzianką, za którą serdecznie dziękuję zespołowi Lajf Magazyn Lubelski i Oldze Michalec-Chlebik za piękne zdjęcia ;)

Do artykułu odsyłam na stronę 12-16 Lajf Magazyn Lubelski (wersja online artykułu tutaj)
Znajdziejcie ją też w wielu znanych Wam miejscach na lubelszczyźnie ;)

Lajf Magazyn Lubelski 2014#05(20) - fot. Olga Michalec-Chlebik

Lajf Magazyn Lubelski 2014#05(20) - fot. Olga Michalec-Chlebik

Lajf Magazyn Lubelski 2014#05(20) - fot. Olga Michalec-Chlebik

Lajf Magazyn Lubelski 2014#05(20) - fot. Olga Michalec-Chlebik


wtorek, 3 czerwca 2014

Nie walcz z marzeniami, bo możesz tylko przegrać…

Dziś całkiem nieproszone, trzy obrazki zawładnęły moją uwagą, stąd i przemyśleń było kilka na ich temat, a oto i one.

Podobno, żeby coś się wydarzyło, trzeba wyjść z domu, bo cuda dzieją się za progiem. Sama to kiedyś powiedziałam, więc nie zaprzeczam, a dzisiejszy powrót z pracy tylko to potwierdził. Niespodziewana zmiana planów na powrót, po 8 latach uczęszczania tą samą drogą dowiedziałam się, że drogę, którą zazwyczaj pokonuje się autem w 45 minut da się przejechać w 25 i to z fajerwerkami! Nasz firmowy „mistrz kierownicy” kamufluje się doskonale. Siła spokoju w absolutnie każdej sytuacji to u niego niepodważalny standard. Ale dajcie mu kierownicę do ręki, a wstępuje w niego demon. (Nie pytajcie o odczucia pasażerów…) Samochód z datą produkcyjną nie budzącą ani zachwytu ani tym bardziej poczucia bezpieczeństwa, zamienia się niemalże w Formułę 1, a kierowca w „Króla szos”. I wszystko byłoby cudnie, tylko ja się pytam dlaczego on wybrał siedzenie za biurkiem po 8 godzin dziennie skoro nawet powieka mu nie drgnęła w tym jego wyścigu?!

Dalsza część wieczoru zapowiadała się spokojniej, a było... no właśnie… Dwóch sportowców w kolejce do ortopedy. Spotkali się przypadkiem, po latach, było o czym rozmawiać. Jeden stwierdził że po swoim urazie chyba już nawet nie nadaje się do sekcji sportowej, którą sam założył i trenuje. Kolejny w rewanżu i licytacji kto ma gorzej (aczkolwiek z uśmiechem na twarzy) opowiada o wypadku motocyklowym. Po krótkiej pogawędce zgodnie dochodzą do wniosku, że 29 lat na karku upoważnia ich do ustatkowania się, założenia rodziny i „takie tam…” Po czym ten od motocykla pointuje: „ale co ja na to poradzę, że lubię zapier….ć”. Brzmi znajomo?

I na deser coś o modzie. W drodze do domu sprawdzam co światu obwieścił Internet w czasie mojej nieobecności, a tam mega artykuł o mojej koleżance ze studiów. Pamiętam jak dziś wykład z historii Francji, a ta kobietka wyciąga zwykłą kartkę papieru i w minutę między jednym a drugim zdaniem w notatniku wydziergała cudny projekt nowej kiecki. Lata temu patrzyłam z ogromnym zachwytem na to, jak każdym calem swojej osoby tworzyła już wtedy markę, która w niezmienionej formie określa ją do dziś. Prawdziwy artysta w swoim żywiole. Dokładnie wiedziała czego chce i dokąd ma ją to zaprowadzić. To co ona robiła nie mieściło się wtedy nawet w mojej wyobraźni. Pasja podpięta pod ogromną konsekwencję i budowanie marki każdym elementem siebie. Podziwiam i z zachwytem patrzę, bo mimo że nie o sporcie mowa, bo siła pracy opartej na pasji daje niebywałe rezultaty.

Podsumowując te trzy historyjki dzisiejszego popołudnia, myślę sobie, że między marzeniem a marzeń spełnieniem granica bywa cienka. Można żyć z pasją za pan brat od wiek wieków i ciągle z tym samym zapałem podbijać świat. Można też mijać się ze swoim powołaniem zadowalając się namiastką w postaci zastrzyku adrenaliny w drodze z pracy, wyciągając średnią w zakręcie ok. 85 km/godz. (dodajmy… ku panice pasażerów). Można też dywagować nad ustatkowaniem się na dobre, ciągle mając świadomość, że mimo kontuzji, nadal odwracamy głowę tylko za niektórymi rzeczami.

Aż się prosi, by zaśpiewać… „ty masz 20 lat, ja mam 20 lat, przed nami”… cały świat ;)

A zatem nie walcz z marzeniami, bo możesz tylko przegrać!

Foto - Tumblr.com

poniedziałek, 24 marca 2014

RELACJA Z IV SPOTKANIA Z PASJĄ

RELACJA Z IV SPOTKANIA Z PASJĄ
Lublin, 22 marca 2014



22 marca 2014, w Szkole Podstawowej nr 28 w Lublinie odbyło się czwarte Spotkanie z Pasją, a jego tematem była: „wspinaczka i dream jumping, czyli o szczytach… możliwości”. Bohaterki spotkania zdradziły uczestnikom swoje recepty na sukces w sporcie, a wszyscy chętni mogli spróbować swoich sił na ściance pod okiem lubelskich wspinaczy.

Na czwarte Spotkanie z Pasją w swoje progi zaprosiła nas Szkoła Podstawowa nr 28 posiadająca doskonałe zaplecze do realizacji sportowych pasji, a bohaterkami wydarzenia były: 

Ola Rudzińska i Monika Prokopiuk i ... przyszły wspinacz ;)

Monika Prokopiuk – wspinaczkę uprawia od 13 lat, specjalizuje się we wspinaniu na czas, ale brała też udział w zawodach na prowadzenie i bulderingu. Dziś jest instruktorem i swoją pasję przekazuje innym, a od 4 lat jest w pierwszej dziesiątce zawodów Pucharu Świata. Na spotkaniu Monika zademonstrowała swoje umiejętności w taki sposób, jak gdyby grawitacja jej nie dotyczyła.

Aleksandra Rudzińska – wcześniej zajmowała się pływaniem, a wspinaczką zaraziła ją jej siostra. Ola specjalizuje się we wspinaniu na czas. Mimo młodego wieku już co najmniej kilkakrotnie stawała na podium Mistrzostw Polski, Europy i świata. W wieku 17 lat pobiła rekord Europy we wspinaniu na czas. Mieliśmy doskonałą okazję zobaczyć na własne oczy jak Ola wspina się na 6,5 m ścianę w zaledwie kilka sekund.

Katarzyna Mięsiak-Wójcik i Monika Woreta


Katarzyna Mięsiak-Wójcik – wspinaczką górską zajmuje się już od kilkunastu lat, a ostatnio odkrywa też świat jaskiń. To, że chce się wspinać zrozumiała podczas wyprawy na Kilimandżaro – wyprawy, która długo była tylko marzeniem. Pytana o najważniejszą lekcję ze wspinania, powiedziała, że jest nią pokora, odpowiedzialność za innych i zaufanie, bo we wspinaniu we dwoje dla partnera szczyt musi być mniej ważny niż osoba, z którą się na ten szczyt wybieramy. 

Monika Woreta – kobieta wielu pasji, a każdą z nich postanowiła sprawdzić na własnej skórze. Jej świat to motocykle, wspinaczka, skoki, było też judo, samba, a teraz dream jumping. Ta dziewczyna potrafi poważnie wystawić na próbę własny strach wspinając się na wieżę albo klif tylko po to, żeby potem stamtąd zejść o wiele krótszą drogą. Aż trudno uwierzyć, że Monika ma lęk wysokości.



Znane powiedzenie mówi: „nie marudź, że masz pod górkę, skoro zmierzasz na szczyt”. Na sobotnim Spotkaniu z Pasją rozmawialiśmy o szczytach górskich, ale też o szczytach marzeń i o szczytach możliwości. Lubelska edycja lekcji z mistrzem miała pokazać jak to jest, kiedy po ścianach się biega, a nie wspina, jak smakuje złoto na Mistrzostwach Świata i rekord Europy ustalony w wieku 17 lat. Rozmawialiśmy też o dream jumpingu, dyscyplinie znanej od niespełna 10 lat, która dostarcza niesamowitych wrażeń i emocji, a dla bohaterki projektu była sposobem na przełamanie strachu i lęku wysokości. Dowiedzieliśmy się również jak bardzo pasja do gór uczy pokory, odpowiedzialności za innych i zaufania.


Była to zatem doskonała okazja do uczenia się od samych mistrzów, zapytania ich o to, co należy zrobić, żeby powtórzyć ich sukcesy, jak wiele wysiłku kosztowało zwycięstwo, ile razy zdarzyło im się upaść i czy łatwo było wstać. Bohaterki jednogłośnie stwierdziły, że pierwszym krokiem we wspinaczce, zdobywaniu gór, czy dream jumpingu, jest po prostu spróbowanie na własnej skórze jak smakują te pasje.


Tradycją Spotkań z Pasją są pokazy sportowe, zatem i tym razem przedstawicielki sekcji wspinaczkowej Pol-Inowex Skarpa Lublin zademonstrowały swoje umiejętności udowadniając, że w ich przypadku grawitacja ma nieszczególne znaczenie. Na koniec uczestnicy mieli możliwość spróbowania własnych sił na ściance pod czujnym okiem lubelskich wspinaczy.   





Spotkanie z Pasją, tradycyjnie już, osłodzili nam Partnerzy projektu - producenci marek Cemoi oraz Lubsad. Dodatkowo, wśród uczestników rozlosowano upominki w postaci zestawów produktów ufundowanych przez producentów marek Bonne MamanCemoi i Clipper, karnetów do klubów sportowych w Lublinie: SportsPark i Sportesse, książek Wydawnictwa Czarna Owca oraz książek Marka Kamińskiego. Upominki przygotowała również firma Materne-Polska.






Fotorelację z wydarzenia przygotowali: Renata Dziewulska i Adam Abramowicz.
Serdecznie dziękujemy za pomoc ekipy przygotowującej salę oraz wsparcie organizacyjne wszystkich, którzy uczestniczyli w przygotowaniach do tego wydarzenia!

Podsumowanie IV Spotkania z Pasją
Temat: Wspinaczka i dream jumping, czyli o szczytach... możliwości
Miejsce przyjazne pasjom: Szkoła Podstawowa nr 28, ul. Radości 13, Lublin
4 bohaterki: Monika Prokopiuk, Aleksandra Rudzińska, Katarzyna Mięsiak-Wójcik, Monika Woreta
Prowadzenie: Magdalena Piasecka
Sportowa atrakcja: pokaz wspinaczki w wykonaniu przedstawicielek sekcji Pol-Inowex Skarpa Lublin i możliwość spróbowania sił na ściance dla uczestników spotkania
Słodki poczęstunek od Lubsad i Cemoi i loteria z nagrodami
15 Partnerów
14 Patronów Medialnych
Ok. 80 uczestników

sobota, 15 marca 2014

IV Spotkanie z Pasją - zaproszenie



Już 22 marca 2014 o godz. 14.00 
zapraszamy do Szkoły Podstawowej nr 28 na Czubach w Lublinie (ul. Radości 13) na IV SPOTKANIE Z PASJĄ. 
TEMAT: Wspinaczka i dream jumping, czyli o szczytach... możliwości.
GOŚCIE: Monika Prokopiuk, Ola Rudzińska, Monika Woreta i Kasia Mięsiak-Wójcik 

W  PROGRAMIE:
·         Rozmowa o wspinaczce i dream jumping, czyli o tym jak sięgać wysoko po marzenia
·         Pokaz wspinaczki na ściance z udziałem bohaterek spotkania
·         Możliwość spróbowania własnych sił na ściance pod okiem lubelskich wspinaczy
·         Loteria z nagrodami
·         Słodki poczęstunek
·   Oraz mnóstwo cennych, praktycznych informacji o tym  jak, gdzie i za ile można spełniać marzenia!

Spotkania z Pasją to wyjątkowa okazja osobistego spotkania z tymi, którzy wiedzą jak sięgać wysoko po marzenia i poznania ich recept na sukces.

Wstęp na wydarzenie jest bezpłatny!
Rejestracja: magda.spotkaniazpasja@gmail.com

czwartek, 20 lutego 2014