Inspiracje

Pasja jest jak klucz, który otwiera drzwi do niewiarygodnie pięknej przygody. Żeby go odnaleźć, trzeba się dobrze rozglądać i korzystać z okazji, które po prostu się zdarzają, kiedy słuchamy intuicji. Czasem przydaje się dobre słowo otuchy i świadomość, że ktoś w nas wierzy. Innym razem wystarczy mała inspiracja, która sprowadzi nas na właściwy tor.
Zatem na tej stronie postaramy się dostarczać Wam inspiracji w różnej postaci po to, żeby Was sprowokować do pójścia tam, gdzie Was jeszcze nie było. Znajdziecie tu historie ludzi, których dokonania warto "podglądać" na własny użytek i wyciągać z nich wnioski. Będzie mowa o projektach godnych uwagi i nie koniecznie związanych z bohaterkami spotkań, ale zdecydowanie takich, o których warto przeczytać...
Kto wie, jaka przygoda kryje się za tymi drzwiami :)


Urlop na Księżycu...

Zdarzają mi się takie dni, kiedy  wracam do domu ciemną nocą, zziębnięta tak, że (słowo daję) szczelękanie zębami  słychać było na całej klatce schodowej, głodna do tego stopnia, że gotowam pożreć wszystko co do trzeciego piętra napatoczy się po drodze, a do tego ze śmiejącymi się oczami i bananem na twarzy, który zostanie jeszcze tydzień, w porywach do dwóch. Niewiele konsekwencji w tym zestawie, ale dotarło do mnie niedawno, że największe szczęście mierzone jest chwilami i to tymi wyczekanymi.  Nie godzinami, nie latami, ale momentami krótkimi, w których do mózgu dociera mała mróweczka szepcząca, że w tej oto sekundzie spełnia się marzenie, co choćby z tego powodu predestynuje cię do tytułu szczęściarza największego.

Mam taką osobistą teorię mówiącą, że na tej wielkiej lotniskowej łące nawet najbardziej podła kawa smakuje jak napój bogów, a wszystko niefajne co się skumulowało w moich pięćdziesięciu paru kilogramach rozkłada się na 100 hektarów przestrzeni i wyparowuje w niebyt.

Gdyby podsumować taki dzień, wyszłoby mi coś takiego: 10 godzin na lotnisku jesienną porą (czytaj: zimno było, a ja lubię ciepełko…), 19 (słownie: dziewiętnaście!!!) minut w powietrzu, książka przeczytana w kolejce na start, do tego przedawkowanie świeżego powietrza i śmiechu i kilka mądrych rozmów. To wszystko, dodane do reszty dni codziennych mianuje mnie do tytułu szczęściarza nieprawdopodobnego. I myślę sobie, że do tegoż szczęścia potrzeba niewiele i wiele zarazem. Niewiele, bo o chwilach zaledwie tu dywagujemy, a wiele, bo trzeba najpierw wiedzieć, gdzie tej frajdy szukać. I jak sobie ją mieć dla siebie nie oczekując aż ktoś mi ją da na tacy złotej z brylantami.

Nie umiem dać recepty na to, jak pasji szukać. Zwłaszcza tej prawdziwej, niebędącej tylko zajęciem na czas, gdy nie muszę gnać za własnym ogonem. Za mała jestem na to. Ale wiem, że jak już znajdziesz, to dostaniesz takiego kopniaka pozytywnych wrażeń, że Księżyc wyda się osiągalny w planach urlopowych ;)

foto Olga Michalec-Chlebik, dzięki Lajf Magazyn Lubelski

Strach przed umierającym życiem


Najgorszy jest strach przed umierającym życiem, przed życiem pozbawionym celu, sensu i perspektywy, życiem bez większej wizji na to, co potem…

Dostaliśmy jedno życie. I mamy szansę przeżyć je tylko raz. Oferta limitowana, ograniczona w czasie, choć nigdy nie wiadomo jak długi ten limit nam przyznano. To oferta bez bonusów, promocji, za to z jedną wielką niewiadomą. Wiele rzeczy i ludzi będzie walczyć o naszą uwagę. Z pewnością zdarzy nam się przewrócić, pozbijać łokcie, podrapać kolana. Być może uda się też sięgnąć szczytów, posmakować zwycięstwa nad innymi i … (oby) nad sobą też.

Kim będę jako człowiek podsumowując życie na moich 80-tych urodzinach? Kto i jaką radę zechce ode mnie usłyszeć? Czy będę autorytetem dla moich dzieci, wnuków? Czy będę dla nich inspiracją i jakie wartości będą utożsamiać ze mną kiedy już mnie tu nie będzie?

To wszystko zależy od tego co dziś zechce mi się zrobić z dniem dzisiejszym.
Można się bać całe życie. Można całe życie żałować straconych szans. Ale można też wstać z tego mięciutkiego fotela wymówek i zobaczyć co za oknem… Pomyśleć kim chcę być tam na końcu mojej drogi i z marzeniem w głowie budować mój świat nawet, jeśli nie zawsze jest z górki. Bo cuda dzieją się za progiem, po drugiej stronie strachu, i tylko o pół kroku dalej niż on sam.

Podejmiesz wyzwanie?

Foto Internet

Ubezpieczenie od niespełnionych marzeń...


„Marzenia są tam, gdzie jest wolność i gdzie jest gotowość do podejmowania ryzyka”, bez gwarancji sukcesu. Są czymś niecodziennym, niezwyczajnym, trochę jakby nie na miarę tego świata, gnającego na oślep za tym, by tylko mieć. Wbrew pozorom są tam, gdzie ważniejsze niż MIEĆ jest BYĆ, bo mimo że płacimy za nie walutą codzienną, to ich realizacja daje w zamian emocje i wrażenia niemożliwe do wycenienia wartością nominałów. Marzenia są wreszcie jak azymut wartości, za którymi podążamy, poszukiwaniem odwagi nie w świecie, ale w sobie...

Czy mogą zostać niespełnione mimo wysiłku? Owszem! Na to nie ma polisy ubezpieczeniowej. Ryzyko mieści się w Twojej odwadze działania i uczenia się na błędach. Być może nawet zdarzy się, że coś nieoczekiwanego każe Ci nagle wrócić do punktu wyjścia i to zaboli. Ale jeśli nadal będziesz wierzyć, że jeśli się cofasz, to tylko po to, żeby nabrać rozpędu, to przyjdzie taki dzień, kiedy rozłożysz skrzydła i odlecisz, delektując się smakiem życia w zachwycie.


Pamiętaj, że nie chodzi o to, aby „zagęścić życie przed śmiercią” robiąc tysiąc rzeczy jednocześnie, ale o to, by z tego tysiąca wybrać jedną, przy której pozostałe 999 przestaną mieć znaczenie…

fot. nicole pierce photography

Kto Cię wspiera w drodze na szczyt...


Przyjaciel potrzebny od zaraz…

O przyjaźni mówi się wiele. Czasem zbyt wiele. Tej prawdziwej nie trzeba nikomu wyłuszczać i tłumaczyć. Zresztą, ona i tak nie mieści się w słowach…
Przyjaźni mi potrzeba takiej niezwyczajnej, ciut nieprzystającej do tego świata w ciągłej pogoni za sukcesem i w zadyszce przed metą. Przyjaciela pragnę, ale takiego do zakasania rękawów, kiedy ja sama nie daję rady postawić żagla na moim okręcie. I takiego do uściskania i wzruszenia kiedy szczęście kipi mi uszami. Takiego, co będzie kibicował mojej miłości, co nie będzie miał swojego planu na moje życie. Takiego, co wysłucha o tym, co mnie martwi, trapi i boli, ale bez oceny i dobrych rad. Wreszcie takiego, co zaryzykuje tę przyjaźń stawiając mnie do pionu kiedy potrzeba, otwartym tekstem i bez ogródek mówiąc co myśli o moich mniej mądrych wyborach i przez to mnie samej da do myślenia.

Prawdziwy przyjaciel jest jak rezerwa paliwa na ostatnie 100km, kiedy mam ostro pod górkę i potrzebuję by ktoś był obok. Dokładnie wie kiedy zabrać mi plecak i go ponieść za mnie, a kiedy go oddać bo ja chcę odzyskać kontrolę nad swoim życiem. To taki życiowy piorunochron który wie kiedy zmotywować kopniakiem, a kiedy po prostu bez słowa przytulić. Wie też kiedy iść pół kroku za mną czuwając, żebym się nie zachwiała, a kiedy poczekać na mecie po to, żeby wzruszyć się ze mną moim sukcesem…

foto Internet


Nie walcz z marzeniami, bo możesz tylko przegrać…


Dziś całkiem nieproszone, trzy obrazki zawładnęły moją uwagą, stąd i przemyśleń było kilka na ich temat, a oto i one.

Podobno, żeby coś się wydarzyło, trzeba wyjść z domu, bo cuda dzieją się za progiem. Sama to kiedyś powiedziałam, więc nie zaprzeczam, a dzisiejszy powrót z pracy tylko to potwierdził. Niespodziewana zmiana planów na powrót, po 8 latach uczęszczania tą samą drogą dowiedziałam się, że drogę, którą zazwyczaj pokonuje się autem w 45 minut da się przejechać w 25 i to z fajerwerkami! Nasz firmowy „mistrz kierownicy” kamufluje się doskonale. Siła spokoju w absolutnie każdej sytuacji to u niego niepodważalny standard. Ale dajcie mu kierownicę do ręki, a wstępuje w niego demon. (Nie pytajcie o odczucia pasażerów…) Samochód z datą produkcyjną nie budzącą ani zachwytu ani tym bardziej poczucia bezpieczeństwa, zamienia się niemalże w Formułę 1, a kierowca w „Króla szos”. I wszystko byłoby cudnie, tylko ja się pytam dlaczego on wybrał siedzenie za biurkiem po 8 godzin dziennie skoro nawet powieka mu nie drgnęła w tym jego wyścigu?!

Dalsza część wieczoru zapowiadała się spokojniej, a było... no właśnie… Dwóch sportowców w kolejce do ortopedy. Spotkali się przypadkiem, po latach, było o czym rozmawiać. Jeden stwierdził że po swoim urazie chyba już nawet nie nadaje się do sekcji sportowej, którą sam założył i trenuje. Kolejny w rewanżu i licytacji kto ma gorzej (aczkolwiek z uśmiechem na twarzy) opowiada o wypadku motocyklowym. Po krótkiej pogawędce zgodnie dochodzą do wniosku, że 29 lat na karku upoważnia ich do ustatkowania się, założenia rodziny i „takie tam…” Po czym ten od motocykla pointuje: „ale co ja na to poradzę, że lubię zapier….ć”. Brzmi znajomo?

I na deser coś o modzie. W drodze do domu sprawdzam co światu obwieścił Internet w czasie mojej nieobecności, a tam mega artykuł o mojej koleżance ze studiów. Pamiętam jak dziś wykład z historii Francji, a ta kobietka wyciąga zwykłą kartkę papieru i w minutę między jednym a drugim zdaniem w notatniku wydziergała cudny projekt nowej kiecki. Lata temu patrzyłam z ogromnym zachwytem na to, jak każdym calem swojej osoby tworzyła już wtedy markę, która w niezmienionej formie określa ją do dziś. Prawdziwy artysta w swoim żywiole. Dokładnie wiedziała czego chce i dokąd ma ją to zaprowadzić. To co ona robiła nie mieściło się wtedy nawet w mojej wyobraźni. Pasja podpięta pod ogromną konsekwencję i budowanie marki każdym elementem siebie. Podziwiam i z zachwytem patrzę, bo mimo że nie o sporcie mowa, bo siła pracy opartej na pasji daje niebywałe rezultaty.

Podsumowując te trzy historyjki dzisiejszego popołudnia, myślę sobie, że między marzeniem a marzeń spełnieniem granica bywa cienka. Można żyć z pasją za pan brat od wiek wieków i ciągle z tym samym zapałem podbijać świat. Można też mijać się ze swoim powołaniem zadowalając się namiastką w postaci zastrzyku adrenaliny w drodze z pracy, wyciągając średnią w zakręcie ok. 85 km/godz. (dodajmy… ku panice pasażerów). Można też dywagować nad ustatkowaniem się na dobre, ciągle mając świadomość, że mimo kontuzji, nadal odwracamy głowę tylko za niektórymi rzeczami.

Aż się prosi, by zaśpiewać… „ty masz 20 lat, ja mam 20 lat, przed nami”… cały świat ;)

A zatem nie walcz z marzeniami, bo możesz tylko przegrać!

Foto - Tumblr.com

A tutaj słów kilka o pasjach - czy warto je mieć, co dają i co zabierają, oraz gdzie ich szukać... - mała recepta w artykule dla Slow Lajf



„Gdybym dziś była w twoim wieku...”, czyli o tym, jak smakować życie.



Nie od dziś wiadomo, że każdy z nas jest mistrzem w wymówkach mnożonych po to, aby usprawiedliwić to, co robimy i to, czego nie robimy. Najlepsza z nich to kryzys gospodarczy, w którym wolność robienia tego, co się kocha wydaje się być towarem zarezerwowanym dla wąskiej grupy wybrańców. W głowach mamy uszeregowane role, które trzeba spełnić i to w odpowiedniej kolejności, bo wszyscy tak robią. Szkoła, studia, praca, rodzina, dom, dzieci, emerytura i … może wtedy zaszalejemy.

Pytani, czego chcemy od życia mówimy, że potrzeba nam bezpieczeństwa, pewności, stabilizacji. Wchodzimy zatem w dorosłe życie i chcemy mieć dom, bo dom jest ostoją bezpieczeństwa. Pracujemy na niego ciężko i w końcu kupujemy go na spółę z bankiem, akceptując  raty na 30 lat. Efekt? Zostajemy w pracy, której nie znosimy, bo kredyt. Rezygnujemy z szalonych marzeń, bo raty… Rezygnujemy też z czasu dla najbliższych, bo ktoś to musi spłacić. Czy rzeczywiście o taką stabilizację chodziło?  Ile pewności siebie nauczą się nasze dzieci patrząc na nas, wiecznie zatroskanych o kredyt i rezygnujących z marzeń?

Tłumaczymy sobie, że za 30 lat to dopiero pożyjemy. Tyle że lata mijają na tzw. „nicnierobieniu” poza pracą, bo trzeba oszczędzać.  Wszystko przeliczamy wartością nominałów, a nie wartością życia. Potem podśpiewujemy wesoło „30 lat minęło jak jeden dzień …” Dom wprawdzie nasz własny, ale już do remontu, a strefa komfortu systematycznie budowana przez ten czas nie pozwala ruszyć się z fotela. Zdrowie już nie to. Przyjaciele odeszli.  Niektórzy na zawsze. Marzenia też gdzieś się rozmyły, bo zabrakło wiary w nie. Odwaga osłabła po drodze, zapał zamienił się miejscem ze zwątpieniem. A potem, bezradni, ze łzami w oczach, wspominamy jak moja babcia: „gdybym dziś była w twoim wieku, to ja bym już wiedziała jak żyć”.

U kresu życia nie będziecie żałować błędów przeszłości, bo każdy z nich był lekcją i czegoś nauczył. Czego możemy żałować? Tego, że nie odważyliśmy się iść za marzeniami, że kochaliśmy za mało, że żyliśmy za bardzo życiem innych ludzi i za mało swoim własnym, że pozwoliliśmy chwilom przeciekać między palcami.

Cokolwiek robisz, jesteś kapitanem tego statku niezależnie od tego, czy pływa po otwartym morzu czy stoi w porcie. Tylko ty wiesz, jaki będzie bilans twojej wyprawy gdy dotrzesz do celu. A zatem, rozłóż żagle. Nie będzie łatwo – to bardziej niż pewne, ale być może po latach z dumą stwierdzisz, że było warto… A dom? Twój dom będzie ostoją bezpieczeństwa w każdym porcie, o ile tylko będziesz go tworzyć z ludźmi i dla ludzi, których kochasz.

Smakuj życie! Masz tylko jedno…


Nie sposób powstrzymać zdeterminowanej kobiety, ani idei, na którą przyszedł czas...


Dziś mija rok odkąd zapadła decyzja o tym, że „Spotkania z Pasją” jednak ujrzą światło dzienne. Pytacie mnie często skąd wziął się sam pomysł, a zatem…
„Spotkania z Pasją” to projekt, który długo kiełkował w mojej głowie. Powstał jakieś 4-5 lat temu. Jednak historie pomysłów upartych perfekcjonistek mają to do siebie, że projekt powstaje, ląduje w szufladzie, bo jak zawsze okazuje się za mało perfekcyjny dla autorki, po czym zostaje w tej szufladzie latami. Mój też poleżał sobie długo. Nie chcę przez to powiedzieć, że to był stracony czas, bo odkryłam wtedy moje życiowe pasje, być może też właśnie wtedy zrozumiałam, bez czego w życiu się nie obędę i z czego nie umiem i nie chcę zrezygnować.


Po tych kilku latach, z okazji okrągłych urodzin, postanowiłam spełnić jedno z większych marzeń. Marzenie nie byle jakie, bo chodziło o lot szybowcem nad oceanem i to ze mną w roli pilota. Plan zrealizowałam i, wbrew pozorom, to nie ten lot był dla mnie motywacją do sięgnięcia do wspomnianej szuflady, ale to, co stało się potem. Otóż, kiedy już „otrzeźwiałam” po oglądaniu tych zapierających dech widoków, siedząc na lotnisku i rozmawiając z pilotami, zaczęłam użalać się nad marnością moich decyzji i żałować, że coś tak pięknego jak szybownictwo odkryłam tak późno.  W odpowiedzi jeden z pilotów postanowił mi kogoś przedstawić. Chwilę później poznałam najstarszego pilota w tamtejszym aeroklubie. 75 lat w metryce, własny szybowiec i tego dnia podniebna wycieczka na trasie ponad 400 km, do tego uśmiech dokoła głowy i uśmiechając się uroczo opowiedział mi jak to odkrył lotnictwo w wieku… 60 lat! Nie miałam więcej pytań… Poczułam się wtedy tak, jak gdybym dostała kolejne 30 lat życia w prezencie i postanowiłam, że nie zmarnuję ani jednego dnia z tych, które są przede mną.



Potem powrót do domu i przyszło mi stanąć twarzą w twarz z kolejnym marzeniem. Wiecie zapewne jak to jest, kiedy ktoś zasmakuje jednej dziedziny i zakocha się w czymś po uszy. Wtedy wszystkie plany oscylują gdzieś wokół tego samego tematu. Zgodnie z tą zasadą marzył mi się lot w kokpicie samolotu pasażerskiego. Przekonana, że to marzenie rangi tych, o których mówi się, że są nierealne, nawet nie przyszło mi do głowy, żeby jednak zapytać, bo a nóż, widelec… Na szczęście nie leciałam sama i również na szczęście moje marudzenie spotkało się ze stanowczym stwierdzeniem: „nie zabiją, nie zamordują, nie pogryzą, najwyżej powiedzą NIE – co Ci szkodzi zapytać?”. Zabrakło mi argumentu, więc zapytałam, właściwie nie licząc na cuda. Efekt? To był mój pierwszy lot „na gapę” – niemalże całą podróż spędziłam w kokpicie z pilotami. Od tamtej pory to nie jedyna taka podróż „na gapę”…


Po powrocie sięgnęłam do szuflady i wyjęłam projekt „Spotkań z Pasją”. Zaczęłam go realizować mimo, że nigdy nie był perfekcyjny i teraz myślę sobie, że taki może się stać tylko dzięki Wam…
Z ubiegłorocznych wakacji przywiozłam rewelacyjne wspomnienia, ale też odwagę realizowania pasji i niezapomniany smak spełnionych marzeń. Bezcenne! Nie piszę tego po to, żeby Wam zaimponować, tylko po to, żeby Wam powiedzieć, że wszystko jest w życiu możliwe, o ile macie w sobie dosyć uporu, entuzjazmu i odrobinę szaleństwa, które pozwoli uwierzyć, że to, co z pozoru niemożliwe, też czasem się spełnia.

Życzę Wam, abyście poznali ten smak spełnionych marzeń i delektowali się nim jak najczęściej. A przede wszystkim życzę Wam, abyście mieli wokół siebie ludzi, którzy w chwili, gdy pomyślicie, że coś jest nierealne, nie sprowadzą Was na ziemię, ale dodadzą skrzydeł…






"Zarazić nawzajem można się nie tylko katarem, ale i szybownictwem." 



Tak podsumowała ostatnie tygodnie Agnieszka. Poznałyśmy się niespełna rok temu na szkoleniu. Jeszcze nie wiedziała, że pytanie mnie o pasje powoduje, że zamieniam się w „katarynkę” :). Szkolenie było długie, więc zdążyłam jej niemalże wyśpiewać wszystko, co mnie „kupiło” w lataniu. Efekt macie na fotografiach poniżej. Ja namówiłam Agnieszkę, Aga namówiła męża i tak obydwoje właśnie skończyli kurs szybowcowy w Michałkowie.  Serducho rośnie jak na to patrzę :)





Boicie się o drugą połówkę? To zabierajcie ją ze sobą i zarażajcie swoimi pasjami. Nic tak nie łączy jak wspólne pasje. Pamiętajcie, że jeśli ktoś zobaczy zachwyt w Waszych oczach kiedy mówicie o tym, co jest Waszym światem, to w tej właśnie sekundzie automatycznie przekazujecie tego wirusa dalej. On żywi się Waszym entuzjazmem i błyskiem w oku. Przekazywany raz na zawsze, potrafi wywrócić życie do góry nogami, zmienić priorytety i ustawić w niezrozumiałym wcześniej szyku. Jak to smakuje? Przekonać można się tylko na własnej skórze :)

Co potem? Potem siedzę na lotnisku, dzwoni telefon. To moja przyjaciółka. Kolejna z tych poznanych na tym samym szkoleniu. Odbieram, a tam… jeden pisk, a raczej okrzyk szczęścia, bo było „zajeb……….cie”!!!
Co jej się stało? Zorganizowaliśmy jej lot szybowcem. Tylko tyle i aż tyle :). Wiem jedno, nie mogła spać tej nocy, a wtedy pozytywne wirusy pasji mnożą się na potęgę ... Czy będziemy mieć kolejnego pilota? Kto wie… Czy to planowała? Nie sądzę. Czy zapamięta na długo? Nie mam co do tego wątpliwości!

Czegoś takiego nie da się wycenić żadną walutą...
Trzymam za Was mocno kciuki!
Kto następny? 


"Zarazić nawzajem można się nie tylko katarem, ale i szybownictwem..." 






foto. portalmotocyklowy.pl

Tak na początek, zapraszam do posłuchania wywiadu z wyjątkową podróżniczką - Anią Jackowską. Tysiące kilometrów na motocyklu, a smak podróży towarzyszy już od pierwszego "kliknięcia" przy zamknięciu kasku. Potem wystarczy już tylko otwartość na to, co ma się wydarzyć w drodze i na tych, których w tej drodze można spotkać. Samotna podróż to odkrywanie nie tylko świata, ale też siebie... Posłuchajcie i poczytajcie na www.aniajackowska.pl :)