Dzieci i pasje. Pieluchy i
wyzwania. Odpowiedzialność i marzenia. Jak to połączyć? Czy wspólny mianownik
dla takich skrajności jest jeszcze możliwy? A może zawsze był…
foto Jacek Heliasz, na zdjęciu Paulina Rafalik |
Minęły już czasy, kiedy
macierzyństwo zamykało kobiety w domu odbierając szanse na zrobienie kariery
czy realizowanie odważnych pasji. Dziś to raczej my same budujemy sobie mury,
żeby usprawiedliwić brak działania i własne decyzje – zwłaszcza te, z których
po latach nie do końca jesteśmy dumne. Owszem, nie każda życiowa ścieżka jest
usłana różami… bez kolców. Bardzo często jednak najlepsze rozwiązania zdarzają
się właśnie tym, którzy skupiają się na możliwościach, a nie na ograniczeniach.
Poświęcanie
się
Mawia się, że kobiety mają tendencję do poświęcania się, albo że
czują się potrzebne do momentu, kiedy mają komu robić kanapki. Jedno i drugie
pachnie dramatem. Może się bowiem okazać, że nic nie jest na zawsze. Cytując
Jacka Walkiewicza, z poświęcaniem się jest tak jak z jajecznicą na boczku: kura
się zaangażowała, a świnia się poświęciła… Dlatego nie warto rezygnować z
siebie, z tego co przynosi satysfakcję, pozwala zresetować się po codziennym
galopie i nabrać sił do podbijania świata. Za kilka lat, kiedy dzieci dorosną i
odejdą w swoją drogę, to właśnie pasja będzie tym, co zostaje i sprawia, że
każdy dzień nadal smakuje wyjątkowo.
Z drugiej strony pasja to obowiązek wobec dzieci. Nie
wychowujemy ich dla siebie, ale dla świata. Mały człowiek nie nauczy się
szczęścia patrząc na mamę ciągle zatroskaną o wszystko i rezygnującą z siebie,
odkładającą swoje marzenia na koniec. Obowiązków nigdy nam nie zabraknie.
Deficyt w tej dziedzinie raczej się nie zdarzy. Czas na to, co buduje naszą
osobistą satysfakcję, trzeba sobie wynegocjować… z samą sobą, z tym, co muszę,
co powinnam, a co po prostu chciałabym. Emerytura nie zabiera wszystkiego, ale
z pewnością nie przychodzi z ponowną ofertą tego, co życie oferowało wcześniej.
„Jak można narażać się mając małe dziecko…”
Kiedy
po raz pierwszy prezentowałam Paulinę Rafalik jako bohaterkę „Spotkań Pasją” na
portalu społecznościowym, w komentarzach wykipiało oburzenie jednego z
obserwatorów. Kobieta w stroju skoczka, ze spadochronem na plecach, przytulająca
kilkutygodniowe dziecko tuż przed wejściem do samolotu. To zdjęcie dla mnie
osobiście zagrało na emocjach, ale tych pozytywnych. Zobaczyłam w nim niezwykłe
połączenie siły i kruchości, marzeń i odpowiedzialności, ale też odwagi brania
z życia pełnymi garściami i nierezygnowania z siebie. Na wszystko jest w życiu
miejsce i czas. Tymczasem w komentarzach przeczytałam o niebezpieczeństwie i
nieodpowiedzialności. Rozumiem, że taki punkt widzenia wynika po części ze
strachu, po części z troski, ale przecież każdy z nas ma prawo spełniać swoje
marzenia na własną odpowiedzialność. Dzieci są tylko wymówką, którą często dla
własnej wygody uparcie pielęgnujemy. A gdyby tak spojrzeć inaczej i powiedzieć
sobie, że moja pasja może sprawić, że moje dzieci będą dumne ze swojej mamy?
Okiem
przyszłej mamy
Temat jest dla mnie osobiście coraz bliższy, bo już niebawem
sama będę mamą. Zastanawiam się na ile ten mały skarb zmieni moje własne
podejście do lotnictwa. Ile odwagi zaszczepiły we mnie moje ukochane akrobacje szybowcowe
i ile jej zostanie do kontynuowania tej przygody z chwilą przyjścia na świat
malucha. Dziś, mimo chwilowego „uziemienia”, tęsknię za lataniem, dlatego bywam
często na lotnisku. Nie umiałabym zrezygnować z tego, co kocham, bo wtedy
potraktowałabym moje dziecko jako niewygodną przeszkodę, a przecież to nie
prawda. Nie dziwię się zatem Paulinie i żadnej innej matce, która dzieli się ze
swoim dzieckiem tym, co dla niej najważniejsze, zaszczepiając od początku chęć
walki o marzenia w małej główce. Dzieciom można tłumaczyć zasady, reguły i
prawa rządzące światem, ale i tak najcenniejsze wnioski wyciągną patrząc na to,
co robimy i na to, na ile nasze słowa pokrywają się z działaniami. Coraz
bardziej też rozumiem, że odpowiedzialność za małego człowieka jest dla mnie
samej dodatkową polisą ubezpieczeniową. Bowiem człowiek mający taką świadomość
smakuje życie i delektuje się nim, ale nie naraża się niepotrzebnie.
Z
perspektywy 80-latka…
W sprawach wyzwań podjętych i tych, z których zrezygnowaliśmy
zbyt wcześnie, zazwyczaj pytam starszych ludzi. Najczęściej tych, których cyfra
w metryce świadczy już o dużej mądrości życiowej i doświadczeniu, a błysk w oku
o przygodzie, której nie przespali za życia i o której chętnie opowiadają
najmłodszym. Pamiętam jak z zapartym tchem słuchałam opowieści dziadka o
skokach spadochronowych w wojsku. Dziś wracam myślami do tych barwnych
opowieści i mam nadzieję, że również moje wnuki po latach zobaczą we mnie
kogoś, kto wiedział, jak smakuje życie w zachwycie. Ale przede wszystkim będą
widzieć we mnie osobę zadowoloną z życia i taką, która nie ucieka od marzeń w
tanie wymówki. Te wymówki, które jak drzazga w oku nie pozwalają patrzeć na
sukcesy innych odnoszone w dziedzinach, w których sami skapitulowaliśmy. Ja nie
wywieszam białej flagi na moich marzeniach. I nie sprzedam ich za pozorny
spokój podszyty cichym żalem, że jednak mogło być inaczej.
foto Jacek Heliasz, na zdjęciu Karolina Wiśniewska |
artykuł dostępny również w magazynie Dolce Vita
Moja 7letnia córka zapytana kiedyś: czy nie wolałabyś takiej normalnej mamy takiej zawsze w domu takiej z obiadem i zaprowadzającej do szkoły? odpowiedziała z powagą w głosie: byłabyś taka nudna. I taka jak inne mamy marudna..... Mi to wystarczy
OdpowiedzUsuńMoja 7letnia córka zapytana kiedyś: czy nie wolałabyś takiej normalnej mamy takiej zawsze w domu takiej z obiadem i zaprowadzającej do szkoły? odpowiedziała z powagą w głosie: byłabyś taka nudna. I taka jak inne mamy marudna..... Mi to wystarczy
OdpowiedzUsuńBo tylko szczęśliwa mama może pokazać dziecku czym jest szczęście i zarazić nim pociechę ;) Gratuluję ;)
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem. Bardzo dobry artykuł.
OdpowiedzUsuń